Inna Dmitrijewna
29 lat | lekarz | Hanza | Smoleńska | szpital, szpital, szpital
Każdego dnia patrzy na ludzi, z którymi
przychodzi jej obcować i tak strasznie żałuje, że dwadzieścia lat temu za rękę
załapała ojca, a nie matkę i starszego brata; przeszłaby wtedy przez drogę z
rodzicielką i Andriejem, wsiadła do samochodu i już nigdy więcej z niego nie
wysiadła. Wygłupiając się wraz z chłopcem, na tylnym siedzeniu samochodu,
zrozumiałaby, że jej życie kończy się tak samo, jak i milionów innych ludzi.
Zrozumiałaby, że nadszedł czas biblijnej apokalipsy, o której babcia, polka,
opowiadała wieczorami przed pójściem spać. Może uwierzyłaby w wojnę, akt
terroru, cokolwiek. Ważne, że nie przeżyłaby tego dnia, zamknęła oczy na zawsze
i zmarła. A jeżeli istnieje ta druga strona, lepsza, pamiętałaby, że nim
wsiadła z matką do auta, słońce muskało swoimi promieniami jej skórę, a w
dłoniach trzymała kobiałkę pełną truskawek.
Dwadzieścia lat temu nie dotknęła jednak ręki
matki. Po wyjściu ze sklepu spożywczego, trzymała się kurczowo nogawki idealnie
wyprasowanych spodni ojca, który przed sekundą pożegnał się z żoną i synem,
biorąc do jednej ręki aktówkę, a do drugiej, małą dłoń swojej córki. Wysoki
mężczyzna, oglądając się jeszcze za małżonką, opowiadał swojej córce o
pacjencie, którego przyjął na oddział podczas ostatniego dyżuru. Nie miał zbyt
wiele okazji do rozmowy z dziećmi, wiecznie zapracowany chirurg, a Inna
uwielbiała słuchać niskiego głosu ojca, a tym bardziej lubiła kiedy mówił o
swojej pracy. W końcu Inna też kiedyś chciała zostać lekarzem, ratować ludzkie
życie, a w między czasie, kiedy tylko była taka możliwość, zajadać się
truskawkami. Tak, jak i tego poranka. W momencie, kiedy rozpętało się piekło,
poczuła jak ojciec wyrywa jej z dłoni mały koszyczek z owocami, odrzuca go
gdzieś za siebie, tak samo jak i swoją aktówkę. Szarpie ją gwałtownie i
przerzuca przez ramię, biegnąc prosto w stronę otwartego wejścia do metra. A
ona nie rozumiała ani trochę, co właśnie się dzieje.
Nigdy nie złapała za rękę matki, ani brata. To
ojciec uratował ją przed śmiercią. Dwadzieścia lat później, wciąż słyszy jego
niski głos, tylko teraz nie unosi go już tak często jak kiedyś. Jest spokojny i
opanowany, traktuje ją wciąż jak małą dziewczynkę, którą częściej widać w
białym kitlu, aniżeli z koszykiem truskawek, których po prostu już nie jada. Za
bardzo przypominają jej o chwilach, o których zwyczajnie nie chce pamiętać.
Inna najchętniej w ogóle chciałaby zapomnieć, że żyje. Bo cóż to za życie?
Oczywiście, z pośród wszystkich ludzi, którzy żyją dookoła niej, w podziemiach,
tłocząc się w mniejszych lub większych grupkach, słuchając określonych zasad,
bądź łamiąc je nagminnie, ona ma najlepiej. Pomimo iż straciła matkę i brata,
ojciec wciąż jest przy niej. Mieszka w Hanzie, należy wraz z ojcem do Zakonu,
nie klepie biedy. Marzenia o byciu lekarzem też spełniła, chociaż nie
wyobrażała sobie, że będzie tak trudno, że ratowanie żyć, które czasami nawet
nie chcą ratunku, przyjdzie z tak ciężkim sercem.
Zbyt często zaciska pięści i liczy do
dziesięciu, zbyt często się denerwuje i zbyt często mówi, że sama nie wie, czy
uda jej się kolejna operacja. Wszak cudotwórcą nie jest, czasami się nie udaje.
Śmierć nie robi na niej zbyt wielkiego wrażenia, co innego sam fakt, że tak
właśnie jest. Przeraża ją znieczulica, której nabawiła się przez dwadzieścia
lat walki o swój byt, przemierzając z ojcem kolejne stacje metra, szukając
czegoś, co można byłoby zjeść. Przeraża ją gruboskórność i bezczelność, która
wprost się z niej wylewa. Zbyt często mówi to co myśli, nie potrafi dobrać
odpowiednio słów, ciosa nimi niczym mieczem. Zbyt często wprost słania się ze
zmęczenia, jednak nie zaśnie, bo gdy tylko zamknie oczy widzi swoją
rodzicielkę, brata, ale i mocno świecące słońce. Zbyt często tęskni za śmiercią
i zbyt często przyłapuje się na tym, że w ogóle się nie uśmiecha. Chciałaby się
uśmiechnąć, przestać być gburowatą panią doktor w białym kitlu. Tylko, że
pesymizm przyległ do niej tak, jak ona dwadzieścia lat temu, przyległa do
nogawki ojcowskich spodni. I nie chce puścić.
Tutaj gdzie żyjemy nie ma słońca, Bóg o nas zapomniał.
Bo tutaj gdzie żyjemy tak łatwo wejść, ale już gorzej się wydostać.
[ Sponsoruje nas Kali i Focus, do spółki z Olivią Wilde.
KP dosyć sknocone, sralis mazgalis jeden wielki. W niej po prostu nie ma życia, jakby oddawała je swoim pacjentom. Tęskni za dawnym życiem i ani trochę nie lubi metra, Hanzy, Zakonu i wszystkiego co poznała przez ostatnie dwadzieścia lat. Czasami też myśli, by wyjść na powierzchnię i spojrzeć w słońce - być prawie jak Ikar. Jednak coś ją blokuje, coś ją powstrzymuje. Sama nie wie czym jest to spowodowane.
Inna większość czasu spędza oczywiście w szpitalu i to tam można ją spotkać najczęściej. Czasami pałęta się też bez celu.
Wątki i powiązania - taktaktak. I chyba to tyle - zapraszam, nie zjem was, obiecuję. ]
[ Witam i w komentarzu, tak bardziej oficjalnie. Kolejna pani doktor, świetnie. :'D Będzie kto miał się opiekować poturbowanymi, hue-hue. Sadysta-mode mi się włączył. No, w każdym razie, miło, że jest zróżnicowanie postaci, którą diametralnie widać na przykład w Twojej Innej i w moim Lisie. Wybacz za te masło-maślane, ale próbuję jakoś sensownie komentować, a to nigdy nie wychodzi.
OdpowiedzUsuńNo dobrze - wątek panna chce? ]
(Solidnego wątku do jutra wieczora nie będzie, bo komputera nie mam. Jedynie litosciwy internet w telefonie. Dużo mamy lekarek, ale to dobrze właściwe; przydadzą się.
OdpowiedzUsuńMówisz; szpital? A co Ty na to, żeby porządnie zatruć Andrzejowi życie i naslac na niego jakiegoś potwora, żeby go pocharatal, potem zakażenie, szpital na Smolenskiej, opieka Innej, jakas przyjaźń? Może jakieś ciekawe okoliczności, skąd Andrzejka wyciągnięto?
Znów będzie, że w same kłopoty go pakuje! xD
ps nawet w Hanzie nikt nie je owoców - za dużo elektryczności na lampy trzeba.
ps2 Witaj xD)
Andriej
(Haha, z Bielikowa biedny żołnierz jak z koziej dupy trąba, więc wiesz. A mój. pomysł taki denny, bo głupieje z braku kompa, tak!Zacznij, poczytam sobie, ale odpis jutro, nie jestem masochistką, żeby pisać wątek na telefonie o drugiej w nocy.
OdpowiedzUsuńSzklarniowe truskawki zalatują plastikiem.)
[ Jak optymistycznie. XD No dobrze. Pomyślmy, co o tej godzinie nie powinno być dla mnie wielkim wyzwaniem, uwzględniając to, że mniej więcej za godzinę normalnie poszłabym spać. Mogli się spotkać na jakimś bazarze. Albo - z racji tego, że moje Lisowe nie czuje bólu, Inna mogłaby go ciąć do woli i się szkolić, tudzież wyrabiać nadgarstek, żeby nie drżał. Ves jest małą anomalią z ciekawymi schorzeniami, więc na jakiegoś królika doświadczalnego chyba by się nadawał. ]
OdpowiedzUsuń